Dzisiaj rozmawiamy z zespołem „Ale Kwintet” – z Wiktorią, Weroniką, Kasią, Zuzanną i Beatą. Dzień dobry dziewczyny.
- Dzień dobry!
Na dobry początek – od dawna istniejecie jako zespół?
- Istniejemy od stycznia 2019 roku. Minęły już 2 lata, jak jesteśmy i pracujemy razem.
A skąd pomysł na zespół?
- Weronika: To było tak, że dostałam propozycję zagrania kolęd, opracowania ich na opłatek kościelny i stwierdziłam, że wolę grać i działać w grupie, więc zaproponowałam dziewczynom, żebyśmy stworzyły coś razem. I tak się zaczęło. Zagrałyśmy i bardzo nam się spodobało. Byłyśmy ponadto zaskoczone, że jesteśmy razem w szkole tyle lat, a nie wpadłyśmy na to, by coś takiego wcześniej zrobić.
- Wika: Jeszcze dodam, że byłyśmy wtedy jedynymi dziewczynami w klasie. Było nas pięć. A co do kolęd, to bardzo spodobała mi się aranżacja. Zaczęłam przynosić dziewczynom nowe utwory.
- Weronika: Tak, bo ogólnie za wszystkie nasze nuty jest odpowiedzialna Wika – rozpisuje, robi aranżacje. I tak nam się spodobało, że to pociągnęłyśmy dalej.
Czyli jesteście z jednej szkoły i jednocześnie z jednej klasy?
- Wika: Tak, wcześniej byłyśmy w jednej klasie. Teraz, jak mamy rozszerzenia, to już się trochę pomieszało.
- Pierwotnie byłyśmy wszystkie w jednej klasie.
Na czym gracie?
- Wika: Jest u nas troje skrzypiec, altówka i wiolonczela. Ja, Weronika i Kasia gramy na skrzypcach. Weronika to pierwsze skrzypce, ja – drugie, a Kasia – trzecie. Beata gra na altówce, a Zuzanna na wiolonczeli.
Zatem takie pytanie od laika: czym się różnią skrzypce od altówki?
- Beata: Altówka ma niższe rejestry, zamiast struny E ma strunę C, no i jest trochę większa, ma głębsze brzmienie.
- Weronika: Jest także cięższa, więc trzeba więcej siły włożyć w grę na niej, i jest trochę inna technika grania. Ale nie różnią się jakoś bardzo. Jest wielu skrzypków, którzy robią specjalizację z altówki, bo nie jest to dla nich jakoś bardzo trudne.
- Zuza: Chociaż w brzmieniu altówka przypomina trochę wiolonczelę, bo ma takie same struny, tylko że o oktawę wyżej od wiolonczeli.

Ile zajmuje nauka gry na skrzypcach, altówce czy wiolonczeli?
- Wszystkie: Całe życie.
- Weronika: Każda z nas uczy się gry na instrumencie już od 12 lat i możemy powiedzieć, że umiemy grać.
- Wika: Ale to nie jest tak, że umiemy grać perfekcyjnie.
- Weronika: Jednak jeśli chodzi o takie codzienne granie, to zależy oczywiście od osoby. Niektórzy ćwiczą codziennie po pięć godzin, niektórzy po godzinie a jeszcze inni – dwa razy w tygodniu. I to się oczywiście przekłada na efekt grania.
- Zuza: Też zależy to od osobistych predyspozycji. Niektórym wystarczy ta godzina dziennie i już są wirtuozami. Innym czasem i pięć godzin nie wystarczy. Więc jest tu dużo zmiennych.
A wy razem jako zespół dużo ćwiczycie?
- Wika: Ostatnio staramy się spotykać co tydzień, ale wcześniej, jak były jakieś koncerty, to spotykałyśmy się w zależności od potrzeb – jak miałyśmy grać coś nowego, to częściej, jak nasz stały repertuar, to trochę rzadziej. Średnio spotykałyśmy się tak dwa razy w tygodniu, może trzy.
- Weronika: Teraz mamy taki niekoncertowy sezon. Jesteśmy w szkole, niebawem przed nami matury, dyplomy. Mamy tego czasu bardzo mało. W trakcie roku szkolnego jest go zawsze mało, a teraz jeszcze mniej. Więc i tak myślę, że ten raz na tydzień to sukces. Ale na przykład w ostatnie wakacje miałyśmy dwa koncerty w CK, takie dla nas ważne, i potrafiłyśmy spędzić na próbie cztery godziny. Jak był bicz nad nami, to potrafiłyśmy się sprężyć.
- Wika: Ale tego się tak nie czuło, bo jak się coś robi i to daje efekty, to warto popracować dłużej dla tych efektów. Zwłaszcza że publiczności się podobało, co dało nam największą satysfakcję.
- Weronika: Faktem też jest, że teoretycznie mogłyśmy rozłożyć pracę na miesiąc, ale każda miała jakieś kursy, wyjazdy i zdarzało się tak, że ja wracałam w piątek z kursu, a w niedzielę był koncert. A przez tydzień nie ćwiczyłam z dziewczynami i miałyśmy jeden dzień na próby i przez ten dzień potrafiłyśmy zrobić cały program. To było mnóstwo pracy i sporo ryzyka, ale wszystko się udało i wyszło dobrze.
Jaką gracie muzykę?
- Wika: Gramy wszystko. Rozrywkę, muzykę popularną, no – nie grałyśmy rapu i disco polo.
- Weronika: Nie ograniczamy się. Robimy klasykę, rozrywkę.
- Wika: Też to, co ludzie chcą słuchać. Muzykę filmową, również polską. Na przykład polonez z „Pana Tadeusza” autorstwa Wojciecha Kilara. Popularne piosenki zagraniczne, DJ Avicii, albo Rihanny, więc przekrój jest ogromny. Gramy też Mozarta, ostatnio pracujemy nad „Pasją wg świętego Mateusza” Jana Sebastiana Bacha.
- Weronika: Staramy się dopasować do kalendarza. Mamy repertuar na Wielkanoc, w okresie bożonarodzeniowym gramy kolędy.
Podobno chcecie coś nagrać specjalnie dla nas. Co to będzie?
- Wika: Nagramy dwa utwory. Pierwszy to Piraci z Karaibów, który jest z nami od początku. Zawsze naszym słuchaczom się to podobało. Nam zresztą również. Drugim zaś utworem będzie coś dla wszystkich maturzystów, którzy, tak jak my, nie mieli studniówki – Polonez z „Pana Tadeusza”.
Dużo czasu zajmuje opracowanie takiego utworu?
- Wika: To zależy, co mam do opracowania i co mam w tym momencie na głowie. Jeśli mam czas i zajmuję się utworem, który znam, to potrafię „zrobić” sześć utworów w półtorej godziny do dwóch. Tak, teraz widać szok na twarzach dziewczyn, ale jakoś tak mi to idzie, tym bardziej jeśli mam wokół ciszę i mogę się skupić. Natomiast jeśli jest to utwór, którego nie znam, to oczywiście potrzeba mi więcej czasu. Ale dziewczyny się śmiały, że jakieś dwa tygodnie temu poprosiły mnie o dwa utwory, i tydzień później były gotowe, wraz ze wskazówkami. Więc wszystko zależy od tego, jaki to utwór i ile mam czasu.
Gdzie zazwyczaj grywacie?
- Weronika: Jeśli jest sezon letni, to najczęściej na mieście. Pod Bramą Krakowską, czasem pod Trybunałem. Czasem mamy jakieś zaplanowane koncerty.
- Gramy też często na ślubach. Umawiamy się wtedy na jakiś repertuar, spotykamy się z parą młodą, jedziemy zobaczyć kościół – jaka tam jest akustyka, jaki mamy sprzęt nagłaśniający.
- Wika: Czasem zdarzają się też imprezy z doskoku – ktoś nas usłyszał, potem się z nami kontaktuje, byśmy zagrały na jakiejś prywatnej imprezie. Raz na przykład grałyśmy w hotelu dla jakiejś niedużej grupy, co bardzo miło wspominamy.
- W obecnej sytuacji oczywiście jest gorzej. Zostało nam umieszczać nagrania w Internecie.
Jakie macie plany na najbliższe miesiące, już po maturach i dyplomach?
- Weronika: Wszystkie się uśmiechamy i płaczemy jednocześnie, bo naprawdę jest to dla nas czas niewiadomy. Zakładając, że z maturami i dyplomami wszystko pójdzie dobrze, to każda pójdzie w inną stronę. W najlepszym wypadku niektóre z nas mogą trafić do jednego miasta, na przykład do Warszawy, ale nie będziemy miały już takiego komfortu, jak do tej pory, by się spotykać po lekcjach, nawet raz na tydzień. Jeśli mowa o planach, to ja z Wiktorią chciałybyśmy się dostać na Akademię Muzyczną, najlepiej do Warszawy. Tego jesteśmy pewne, że tam byśmy chciały. Natomiast reszta z nas jeszcze nie ma skrystalizowanych planów. Jednocześnie boimy się, by kwintetu nie stracić, bo każda z nas włożyła serce w ten zespół, ale mamy nadzieję, że jeśli nawet nie cyklicznie, to raz na jakiś czas będziemy się spotykały. Jest to dla nas o tyle dobra sytuacja, że dużo bardziej chodziło nam o radość, jaką to daje i zabawę muzyką, a mniej zależało nam na tym jako na biznesie czy pracy.
- Wika: To jest bardzo miłe, że ze zwykłych koleżanek z klasy, znających się, ale nie utrzymujących bliższych kontaktów, stałyśmy się praktycznie rodziną. Granie ze sobą bardzo zbliża i każda uczy się od każdej. Jedna wie więcej w jednym aspekcie, druga w innym. To wszystko łączy się w całość, dzięki czemu każda z nas zyskuje – umiejętności, możliwości, wiedzę.
- Weronika: Bardzo dużo nawzajem się od siebie uczymy. Pokory, współpracy. Bo nie jesteś tylko ty, ale są cztery inne osoby, które mają swoje pomysły, swój warsztat pracy. Trzeba to złożyć w całość i w coś przekuć, by nie grała każda dla siebie, tylko by grał zespół.

Czyli jest to jednocześnie kurs mocnej współpracy?
- Weronika: Tak, takiej pracy drużynowej.
- Na początku miałyśmy ciężkie momenty. Szczególnie ja i Wiktoria, bo jesteśmy takimi mózgami zespołu. Wiktoria pracuje nad nutami, jest też taką naszą bizneswoman. Ja zaś zajmuję się techniczno-muzyczną stroną, trochę kieruję próbami czy pracuję z interpretacją utworów. Często były między nami konflikty, bo jak są dwie takie osoby, to są między nimi kłótnie, każda chce działać po swojemu. Było kilka momentów, w których miałam wrażenie, że to się rozpadnie. Był między nami mur – każda miała swoje zdanie i żadna nie chciała ustąpić, pójść na kompromis. Ale z czasem udało nam się dotrzeć – wyszłyśmy razem na spacer, omówiłyśmy całą sytuację i jakoś udało się porozumieć. Teraz już nie mamy takich konfliktów. Dużo łatwiej jest nam się dogadać. Zbudowałyśmy pewien poziom zaufania i wiemy, z czego możemy ustąpić.
- Szukamy kompromisu.
- Wika: Dokładnie. Teraz już działamy ponad dwa lata, a były momenty, że mogłyśmy się rozpaść nawet po trzech miesiącach.
- Często też mamy dylemat, jak ludzie nas się pytają, która z nas jest liderką. Właściwie obie jesteśmy liderkami tego zespołu. Ja załatwiam koncerty, dogaduję się z ludźmi, zajmuję dokumentami, piszę nuty (choć to już hobbystycznie).
- Weronika: Ale bez nut daleko byśmy nie zaszły. Jesteśmy bardzo nietypowym zespołem – troje skrzypiec, altówka i wiolonczela. Zazwyczaj – w takim „klasycznym” kwintecie – jest dwoje skrzypiec, altówka, wiolonczela i kontrabas. Ciężko byłoby nam znaleźć nuty do utworów, zwłaszcza popowych. A tak Wiktoria to rozpisuje i bez niej by to nie działało. No, ale to bez każdej z nas to by nie działało.
Zatem życzę, mimo wszystkich trudności, dalszej współpracy w kolejnych miesiącach i latach i wiele sukcesów muzycznych.
- Bardzo dziękujemy.
Zapraszamy na media społecznościowe zespołu Ale Kwintet!:
Instagram:
https://www.instagram.com/alekwintet/
Facebook: